Relacja z WinterCamp 2012 by Olga Michałkiewicz

Nie dostałam się na Wintercamp.

Trochę się zmartwiłam, ale w sumie kto normalny wyjeżdża w zimie pod namiot? W dodatku rozbity obok ciepłego schroniska? I dobrze. W końcu żyjemy w XXI wieku, należy korzystać ze zdobyczy cywilizacji typu ciepła woda i wygodne łóżko.

Zdążyłam już zapomnieć o całym pomyśle, kiedy nagle przyszedł mejl – a jednak JADĘ! Załapałam się! Z listy rezerwowej!


Pierwsza reakcja – skok do sufitu! Niestety informacja dotarła kiedy byłam w pracy, więc czym prędzej wybiegłam na korytarz. W podskokach przemierzyłam piętro, wykrzyknęłam szeptem JUPIKAJEJ! w toalecie,  i – trochę uspokojona – wróciłam do biurka. Szybki przelew Internetowy, żeby zaklepać miejsce. Życie jest piękne.

Po dwóch godzinach:

Kotłowanina myśli – miastowa już jestem, za wygodna, lubię ciepło, zwłaszcza w nocy. Nie wiem, jakie będą warunki, jaka będzie pogoda…Właśnie – rzut oka na prognozy wcale mnie nie zachwycił. Minus 20 stopni!! Czyste szaleństwo!!! Zamarzniemy!!! W co ja się wpakowałam!!!

I w dodatku nie ma odwrotu, bo pieniądze już wpłaciłam. Idiotka.

No nic. Idę na żywioł.

Pakowanie o północy w przeddzień wyjazdu. Bosz, jak mi się nie chce! Ciepłe łóżeczko, gorący prysznic, pyszna kawa….Jak to zostawić na CAŁY WEEKEND???

No nic – bagaż redukuję do minimum, chociaż nie oszczędzam na polarowych ciuchach i skarpetkach – w szafie zostają tylko koszulki na ramiączkach, na inna porę roku. Pół plecaka zajmuje puchowy śpiwór w tandemie z folią NRC. Plus namiot. I co, już? Szybko poszło!

10.02.2010

Godz. 8:50. Pętla w Kowańcu, w Nowym Targu. Matko jak tu pięknie!
Tony białego śniegu, słonko, wszystko wokół się skrzy. Jestem w raju! Szkoda, że tak tu zimno. Więc bez czekania na resztę ekipy biegniemy do góry.

Po drodze parę zdjęć, próby uchwycenia momentu. Mijają nas ludzie z plecakami. Z turystycznym! Spotkamy się na górze!

Południe. Uff, ciężko jednak z dużym plecakiem turlać się pod górę. Ale jak dobrze dojść do schroniska! Pełno ludzi. Organizatorzy w zielonych polarach witają na progu, każdy dostaje do ręki pakiet powitalny (hm, folia NRC to zapowiedź przygody!), na ścianie lista szkoleń. Ale najpierw – po szybkim obiadku – rozbijanie obozowiska.

Na miejscu, gdzie latem jest tchnąca spokojem polana, teraz kłębi się tłum ludzi. W słońcu migają łopaty wzbijające tumany śniegu. Organizatorzy uwijają się jak w ukropie, pokazują kto i gdzie. Nie szczędzą komentarzy: “Jak miło popatrzeć na kobiety przy pracy!”. W ekspresowym tempie pojawiają się głębokie wykopy, do których ludzie dzielnie wciągają swoje rozpięte na stelażach domki. Łopat mało, czasu jeszcze mniej. Szybko, szybko! Za chwilę oficjalne rozpoczęcie!

15:00 Witają nas prawie chlebem i solą. Krótkie przypomnienie programu i możemy zaczynać zabawę.

——

Moje pierwsze szkolenie to topografia. Niby dużo o mapach wiem, ale…. GPS-a turystycznego w ręku jeszcze nie miałam. Parę rzeczy o chodzeniu z kompasem z głowy uciekło przez lata. Okazało się, że przez jary lepiej nie skracać drogi (tak tak, byli tacy co chcieli! mają kondycję). Trochę nowych rzeczy się dowiedziałam. Jedyny minus to kompasy, które dla zmylenia przeciwnika pokazywały północ w dowolnie wybranych kierunkach, zależnie od kręcenia kółkiem

Wieczorem – opowieści Piotra Smurawy z Akademii Psa Pracującego o psach właśnie i o psich zaprzęgach (słuchaliśmy z zapartym tchem. Nie spodziewałam się, że to tak niebezpieczny i kontuzyjny sport!). Opowiadał, jak przeszkolić psa domowego tak, aby ciągnął sanki z naszym plecakiem po górach. Hm, pomysł wart rozważenia.

Po nim Jaś Mela – w sumie powinnam mówić Jan, bo to dorosły facet, o głębokim, szczerym spojrzeniu – opowiadał o tym, co w życiu jest tak naprawdę ważne, o motywacji do działania. O tym, że największym w życiu kalectwem jest nie brak kończyny czy oka, lecz utracenie sensu życia i zagrzebanie się we własnym grajdołku. Opowiadał o rzeczach skomplikowanych i trudnych, ale ładnie i prosto. Sala milczała zasłuchana.

Za jego plecami zmieniały się krajobrazy – slajdy z wypraw. A Jaś mówił, że każdy ma swój biegun, do którego należy dążyć.

Na koniec dostał zasłużoną owację.

22:00 Rozejść się. Zimno na samą myśl. Czołówki na głowy. Cel – ciepły (czy aby…?) śpiwór. Spaaać.

Co trzy godziny sprawdzanie stanu uczestników. Na szczęście nie budzili okrzykami: Kto zamarza – odzew!, ale chrzęst śniegu budził mnie, po czym zasypiałam uspokojona, że ktoś nade mną czuwa. Anioły Stróże?

—–

Sobota

7:15 Szczekaczka z syreną radośnie oznajmia nowy dzień. Błękit nieba, biel śniegu, chyba jestem w raju!

9:00 Następny blok szkoleń. Lawinowe. ⅓ czasu to omówienie przyczyn lawin, rodzajów śniegu, wykresy pokazujące przeżywalność pod śniegiem (a może raczej jej brak). Potem część praktyczna – wychodzimy na pole śnieżne. Ochotnicy lądują zakopywani 20cm pod powierzchnią śniegu. Reszta sondami bada, jaki opór stawia ciało ludzkie w porównaniu ze śniegiem. Staram się opanować panikę, choć to nie ja tam leżę. Szacun dla ochotniczek!!! Ważna sprawa takie badanie, bo z teorii wynika, że leżąc pod lawiną należy liczyć raczej na współtowarzyszy wycieczki – służby mogą przybyć na miejsce za późno. Zapisane na liście najbliższych zakupów turystycznych: pieps, sonda, łopata.

Godzinę później kolejni ochotnicy włażą do zakopanej rury, również zostają przysypani śniegiem, tyle, że po chwili GOPR-owcy przyprowadzają psy. Fascynująca jest obserwacja, w jakim tempie te mądre zwierzaki znajdują zakopanych ludzi! Grupa osób z sondami lawinowymi pracowałaby godzinę dłużej! Psy w nagrodę dostają zabawki, wszyscy są szczęśliwi, udało się uratować człowieka!

Po południu kolejny – ostatni już – blok szkoleń. Będę przypominać sobie podstawy pierwszej pomocy, z naciskiem na pomoc zimą w warunkach górskich.

Podobnie jak na lawinowym – krótka część teoretyczna, po czym ćwiczenia. Najpierw RKO, czyli resuscytacja krążeniowo – oddechowa, praktycznie, na fantomie, z pokazem bardzo przydatnego i w sumie prostego w obsłudze urządzenia AED (do defibrylacji).

A potem symulacja wypadku w górach. Wpada wyziębiony człowiek, szepcząc, że pozostała dwójka czeka na pomoc na szlaku, na śniegu. Zrywamy się, biegiem ze schroniska, są! Leżą, odmarznięci i prawie bez przytomności! Emocje biorą górę (nieważne, że jednym z odmrożonych jest znany nam fantom), miotamy się lekko. Ktoś przynosi koce, przenosimy znalezionych w ciepłe miejsce. Wspólnie ustalamy sposób postępowania i na szczęście koniec końców udaje się uratować całą trójkę.

Uff. Poważna sprawa, a doświadczenie – mimo świadomości, że to tylko gra – bezcenne.

Po zmroku ognisko z kiełbaskami, jak na prawdziwy biwak przystało.

A wieczorem – pokaz filmów o psich zaprzęgach – część druga, w związku z żywym zainteresowaniem tematem. Myślę, że duży w tym udział samego prelegenta, który nawet mnie zachęcił do kupna psa!

Po Piotrku o swoich planach dotyczących wyjazdu na Spitzbergen opowiadały dziewczyny: Agnieszka, Kasia, Ewa, Dorota i Ania. Twardzielki, oprócz umiejętności biwakowania muszą opanować np. strzelanie do białego misia z prawdziwej strzelby! Trzymam kciuki, żeby zdobyły szczyt (Newtontoppen) i wróciły w glorii chwały!

A na koniec wisienka, znaczy Piotr Pustelnik we własnej osobie. O jego opowieściach i wyprawach nie trzeba pisać. High level jak zwykle.

Tradycyjnie już o 22:00 cisza nocna. Czołówki na czoła i biegiem do namiotów marsz!

—–

Niedziela

7:15. Syrena poranna zwiastuje pogodę. Deja vu – nieskazitelnie niebieskie niebo nad głową i skrzący się śnieg pod stopami. Miodzio.

Po śniadaniu zbiórka przez schroniskiem i odprawa na GRĘ TERENOWĄ!

Do 8 odlicz i….:

Obudź drzemiące w Tobie dziecko! Biegnij, przewróciłeś się – wstań! Pędem do punktu kontrolnego! Zakładaj raki! Reguluj plecak! Śnieżką w Organizatora! Szukaj, szukaj śladów obozu w lawinisku! Pędź w rakietach! Tylko uważaj na lodowe szczeliny! Ach, rywalizacja wszystkim podniosła tętno!

Tylko godzinka, a ubaw po pachy.

Na koniec – nagrody dla najlepszej drużyny, dyplomy dla wszystkich uczestników, uścisk dłoni prezesa i – do domu.

Łza się w oku kręci.

Fajnie było.

Warto było.

Lista rzeczy niezbędnych na następny zimowy biwak w kieszeni.

Doświadczenie i wiedza zdobyte na Wintercamp – BEZCENNE.

Czuję się pewniej w zimowych warunkach. Złapałam bakcyla.

Szukajcie mnie na szlaku pod namiotem, już nie tylko w lecie.

Dziękuję!

Partnerzy WinterCamp X

title