Zwycięska relacja z WinterCamp 2012 by Łukasz Górszczyk

Od momentu zapisania się na WinterCamp zastanawiałem się co to będzie jak to będzie, z czasem jakoś emocje odpuściły. Ale dwa tygodnie przed rozpoczęciem imprezy siedziałem już jak pies na jeżu nie mogąc się doczekać żeby już być na Turbaczu. Dwa dni przed 10 lutym powtarzałem sobie w głowie co mam zabrać, czego nie brać, a co jeszcze kupić, bo może się przydać. Ostatecznie w plecaku wylądował dość minimalistyczny
zestaw ciuchów i sprzętu i to była najlepsza opcja.

W końcu piątek: z Koninek wychodzimy we czterech koło 10 rano zielonym szlakiem na Turbaczu jesteśmy mniej więcej 11.30 zapisy, wyprawka, grafik szkoleń i idziemy rozbijać namioty obsługa pomogła w wyznaczeniu miejsca i mentalnie w okopaniu namiotu, w życiu nie wyryliśmy takiej dziury w ziemi. Podziękowania dla sąsiada z prawej ze użyczenie łopaty, bo pewnie jeszcze bym tam siedział i kopał. Jak to ujął Pan Piotr Pustelnik „namioty okopane jak bunkier Hitlera”.

Kolejne 1.5 godziny i legowisko zrobione, teraz obiad ( pasztet z Biedronki i Chińska zupka od rana za mną łaziła), herbata, trochę poszydziliśmy jeden z drugiego i czas się pozbierać na zkolenie. Moje pierwsze piątkowe, Topografia. Mapa z kompasem nie jest mi obca ae dobrze dowiedzieć się czegoś nowego, wyprostować parę błędów i poznać szybszą technikę nawigacji tak że czas dobrze zagospodarowany. Upewniłem się w przekonaniu że jednak GPS nie jest w stanie zastąpić tych prostych narzędzi nawigacyjnych. O 18 poszliśmy na kolację ku mojemu zaskoczeniu pasztet z Biedronki, chińska zupka i herbata, a w głowie (k**** noc idzie co to jak to) rzut oka na termometr w jadalni -26*C „czad zamarznę tu k**** i nikt po mnie nie zapłacze” jeszcze lekka kawa wieczorna dawka nikotyny przed schroniskiem gadu gadu z kumplami pozbierać graty i koło 20:30 spotkanie z podróżnikiem.
Piotr Smurawa pokazał jak postępować z psiakami swoimi i zawodniczymi, przedstawił jak wygląda praca maszera, zawody psich zaprzęgów i w ogóle z czym to się je… OCZYWIŚCIE CZAS NAS GONIŁ!!!!!! Więc wykład był krótszy, a cholernie ciekawy. Potem przed projektor wszedł Jaś Mela najmłodszy w historii zdobywca obu biegunów w ciągu jednego roku. Przedstawił nam historię swojego życia dość tragiczną historię i motywował do osiągania coraz to nowych wyższych dalszych celów w swoim życiu tak jak on to robi poprzez zdobywanie kolejnych szczytów korony ziemi czy poprzez pomaganie innym niepełnosprawnym. Po tym zaskakującym spotkaniu toaleta wieczorna przebrać się i do wyra jeśli w ogóle zimną zaszronioną nylonową podłogę można nazwać wyrem (ale co tam przyjechałem sprawdzić jak to jest prawda). 3 polary, Gore-też, bielizna z merynosa, spodnie zimowe to na sobie. W namiocie dwie karimaty, dwa śpiwory, folia NRC w razie czego pod ręką. No nic teraz nie ma odwrotu pakujemy się w kokony górski zegarek podwieszony pod namiotem tak z ciekawości ile stopni będzie rano. Dobranoc i do spania…… w nocy przebudziłem się ze sześć razy, ale tylko dlatego że nie wygładziłem pod namiotem i jakaś bryła lodu wbijała mi się w udo całą noc. Śpiwory spisały się zajebiście ciepło przytulnie nie sądziłem że tak ciepło będzie. Rano budzony naszym ulubionym (później ochrzczonym) Huczącym Urządzeniem Informacyjnym otwarłem jedno oko potem drugie niechętnie rozpiąłem śpiwór sięgając po zegarek…patrzę a tam -10*C a mi tak ciepło nie do wiary. No nic trzeba się zbierać bo:

 

Sobota wiadomo gorący szałerek na pobudzenie ząbki i takie tam wiadomo poranne czynności śniadanko zgadnijcie co pasztet z Biedronki …..a nieeeeeeeeeee mielonka z biedronki chleb którym można zabić bo zapomniałem zostawić w schronisku i siedział sobie bidny w namiocie.
Tak że mielonka, zimne suchary herbata, potem czekoladka a raczej substancja czekoladopodobna bo najtańsza :P. Po tak pysznym śniadaniu w doborowym towarzystwie czas na poranną kawę z nikotyną przed schroniskiem na przyjemnym mrozie patrząc się w Tatry które widać jak na dłoni. Głupie pomysły przychodzą do głowy:

LORD VADER

Potem druga dawka trzecia, kawa wypita czwarta dawka nikotyny i do schroniska bo dupa odmarza. Czas na pierwszy sobotni blok szkoleń tym razem szkolenie lawinowe. Krótka godzinna teoria na sali kominkowej pod czas której ledwo otarliśmy się o rozległy temat jakim są lawiny, chcieliśmy więcej i więcej ale czas nas nie ubłaganie gonił. Jak to z reguły bywa po teorii czas na praktykę. Po wyjściu ze schroniska za polem biwakowym było nasze szkoleniowe lawinisko. Po krótkiej prezentacji teorii w terenie trzeba było wyłonić kilku śmiałków którzy dadzą się zasypać pod lawiną. Znalazły się dwie śmiałkinie (też chciałem ale były szybsze). Na pierwszej z nich dokonałem zemsty gdyż po zasypaniu jej pod 30 cm warstwą śniegu podźgałem ją sondą lawinową. Swoją drogą ciekawe doświadczenie zawsze zastanawiałem się jak to jest wydugać człowieka pod śniegiem i już wiem HA…

 

 

 

Po tym doświadczeniu podzieliliśmy się na dwie grupy. Moja grupa poznawała technikę i taktykę poszukiwania ludzi zasypanych pod śniegiem przy pomocy urządzenia o nazwie PIEPS. Tak pokrótce ćwiczenie poszło bezbłędnie. Nastąpiła wymiana wcześniej podzielonych grup i wróciliśmy do grzebania się żywcem ale tym razem w akcji zobaczyliśmy psy ratownicze Grupy Podhalańskiej GOPR-u. Dwa psy o wdzięcznych imionach BASTER (Border Collie) i TORO ( Owczarek niemiecki) pokazały klasę swojego wyszkolenia w ciągu kilku minut bezbłędnie odnalazły dwóch zasypanych przeczesując nie mały teren którym wcześniej przewinęło się prawie 100 osób. Pierwszy blok szkoleń dobiegł końca. Godzinna przerwa na herbatę, kawę, nikotynę jak kto woli wymiana spostrzeżeń, trochę kalorii z orzechami i kolejne szkolenie tym razem sprzętowe. Trzy godziny wymiany poglądów, opinii, obalania mitów, porównywania, przedstawiania plusów i minusów sprzętów codziennego biwakowego użytku.
Największy show zrobił chyba plecak lawinowy z systemem ABS, avalung, i zestaw baterii słonecznych różnego rodzaju którymi można np. podładować akumulator samochodowy. Wszystko fajnie pięknie ale to i tak za mało czasu żeby ogarnąć temat jakiś zarys jest choć widać że uczestnicy głodni wiedzy i nowinek posiedzieli by tam i tydzień uczestnicząc w szkoleniach. A no i pierwszy raz w życiu miałem na nogach rakiety śnieżne i chyba nie tylko ja zajebista sprawa.

Po szkoleniu zobaczyłem jeszcze krótki pokaz Piotra Smurawy i jego psa Marleja. Czas na obiad razem z moimi czterema współspaczami i towarzyszami górskich wędrówek Biedronce powiedzieliśmy NIE i daliśmy się skusić kuchni chroniska. W ruch poszły widelce i wygłodniałe apetyty. Pierwsze zamówienie schabowy (burżuj), potem dwa razy fasolka, a ja bigos ( mistrzostwo świata) choć w domu lepszy. Po lekkim zapchaniu żołądków mając na uwadze wieczorną kiełbasę z ogniska, codzienny rytuał: kawa czekolada i coś do kawy a mianowicie widok dzięki któremu cieszę się że mieszkam tak blisko gór.

Ale wracając do tematu wieczorne ognisko. Taktykę mieliśmy prostą szybko wciągnąć kiełbasę i spylać zająć dobre miejsca na sali gdzie miał przeprowadzić prezentację dzisiejszy gość biwaku. Ludzie na kiełbachę i do ciepła wieczornego ogniska ciągnęli w mniej lub bardziej chaotycznym sznurze czołówek.

 

 

Po piątkowym spaniu byliśmy spokojni o sobotnią noc jedyne na co nie mogliśmy się doczekać i znowu siedziałem jak pies na jeżu, było spotkanie z gośćmi wieczoru po raz kolejny z Piotrem Smurawą i Piotrem Pustelnikiem. Dokończenie prezentacji właściciela Akademii Psa Pracującego wzbudziło ogrom oklasków wiwatów okrzyków . Zaś opowieści Pana Pustelnika pełne humoru anegdot sytuacyjnych żartów których nie da się powtórzyć, po prostu według mnie najlepszy pokaz wieczoru weekendu, całego biwaku niech żałuje kto nie był a Ci co byli wiedzą o czym mówię, a raczej piszę. Ciężko przychodzi teraz przypomnienie sobie wszystkiego w szczegółach. Noc była cieplejsza niż dzień wcześniej więc w mniejszym uzbrojeniu zapakowałem się do śpiwora rozgniatając bryłę lodu spod namiotu która nie dała mi spać noc wcześniej. Żeby uniknąć kolejek pod prysznic budzik nastawiam na 6.30 i idę spać.

 

Niedziela rano zegarek dzwoni, zapomniałem podwiesić go w namiocie za to ku mojemu zdziwieniu temperatura wewnątrz śpiworów wyniosła 42*C +42*C oczywiście tak że trochę mnie w nocy podgotowało. Toaleta poranna tym razem bez kolejki (opłacało się wstać wcześniej) herbata kawa konserwa czekolada wszystko pyszne wiadomo i miła niedzielna część poranka zajebiste obiecane ciasto i kawa wiadomo gadu gadu i widoczek.

Mogę sobie w CV wpisać że jadłem śniadanie z Piotrem Pustelnikiem haha. Przed 9 rano startujemy z grą terenową wykorzystującą umiejętności nabyte na szkoleniach (co prawda na początku wydawała mi się głupia i zbędna ale ostatecznie świetnie się bawiłem i strasznie zgoniłem jak reszta mojego zespołu). Do zaliczenia mieliśmy 8 punktów z różnymi zadaniami które szły nam całkiem nieźle ostatecznie zajęliśmy my 2 miejsce, POZDRAWIAM WŁOCHATE BOBERKI!!!!!!

 

Szkoda że już koniec idziemy zbierać graty porozkładane po wszystkich piętrach, przepakowanie i upychanie sprzętu rozdanie dyplomów a raczej certyfikatów uczestnictwa w biwaku jedno głośne NARA do zobaczenia składanie namiotów, ZDJĘCIE W DZIURZE

Na odchodne zjazd na dupie z dachu

 

Sesja foto w drodze powrotnej:

Piwko w Koninkach i spotkanie z rzeczywistością w poniedziałek mam. Mam nadzieję że będzie więcej takich imprez Pozdrawiam cały zespół i
biwakowiczów.

Partnerzy WinterCamp X

title